Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naco? Aby pan Karol nie dopędził rudobrodego? I tak, napewno nie złapałby go! Nic nie pojmuję!... I taki bandyta, który zajeżdża luksusowym Packard’em, a później nie waha się strzelać, więc ryzykuje bardzo wiele, łaszczy się na głupie kilkaset złotych...
— Najbardziej właśnie dziwny — przerwał Fred wywody detektywa — wydaje mi się cel obu tych wypraw... Czegóż właściwie szukano w pałacu... Jest tu wiele kosztownych mebli, bronzów, dywanów, drobiazgów, lecz trzebaby furgonów, aby ztąd je wywieźć... Gotówki nie posiadamy, cennej biżuterji również... Włamywacze, którzy świetnie byli o wszystkiem powiadomieni, wiedzieli i o tem napewno... Cóż ich sprowadziło?... I to właśnie w noc, gdy sądzono, że w zamku nikt się nie znajduje, bo przybyłem tu przypadkowo... Jaki magnes? Może duch, który złośliwie na ludzi napada? — zażartował. — O tego chętnie ustąpiłbym im darmo, jeszcze dopłaciłbym za tę przyjemność...
— Tak... Podbereże to kraina zagadek! — sentencjonalnie wypowiedział detektyw, a w myślach dodał: — Biedny chłopcze, obym rychło ci nie sprawił jeszcze jednej niespodzianki... i to niespodzianki bardzo przykrej...
Tu w wyobraźni detektywa zarysowywał się obraz czystej i szlachetnej w pojęciu Freda pani Kińskiej — tej samej, co do osoby której prędko zapewne będzie musiał otworzyć mu oczy. Bo przy miedzianowłosej pięknej kobiecie mocno zarysowywał się cień rudobro-