Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się bronić, a mój atak nastąpi dlań nieoczekiwanie, zadać mu mocny cios w głowę, oszołomić, a gdy upadnie na ziemię, zbudzić wszystkich i pochwycić go...
— Dobry plan! Czemuż się nie udał...
— Zdmuchnąłem świece i zaczajony oczekiwałem... Gdy znalazł się na wysokości okna, otworzyłem je błyskawicznie i może sekundę mierzyliśmy się wzrokiem. Lecz zanim zdążyłem zadać cios... on, jak cień ześlizgnął się z powrotem...
— Nadzwyczajna przytomność umysłu! — pokiwał głową detektyw. — I zręczność... Pewnie jaki mały i zwinny człowieczyna?
— Gdzieżtam! — zaprzeczył Podbereski aż gwałtownie poruszywszy się na swem posłaniu. — Ogromny, świetnie zbudowany chłop... Atleta, powiadam panu!... Może pięćdziesiąt lat... Widziałem go, jak pana teraz widzę... Ubrany w myśliwski kostjum, o wielkiej rudej brodzie...
— Co? — krzyknął Den, któremu na myśl przyszły niedawne wspomnienia i spotkanie w lesie. — Rudobrody mężczyzna? W szarem, sportowem, ubraniu?
— Tak!
— Czyżbyś go znał, lub spotkał już kiedy? — zdziwił się teraz Fred.

— Nic... nic... — mruknął w odpowiedzi, gdyż nie chciał się jeszcze zdradzić ze swemi spostrzeżeniami, tem bardziej, że w jego myślach powstawał już pewien związek, pomiędzy miedzianowłosym nieznajomym a panią Kińską. — Nie... nie znam... Zastanowił

139