Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakaż to przeszkoda i czemu Mary nie chce być szczera... Toć niema zapór niezwalczonych, niema położenia, z którego nie znalazłoby się wyjście! Jest związana z kim innym, innemu dała swe słowo, nie wie obecnie, jak się wycofać?... Niemożebne... Przecież go kocha, tak, napewno kocha... Ona taka prawa, szlachetna, nie potrafiłaby kłamać uczucia... Musi mieć do niej bezgraniczne zaufanie... i czekać... Och, jakże jest ciężko czekać, nie wiedząc właściwie na co się oczekuje ani też z której strony grozi niebezpieczeństwo... Doprawdy zły los sprzysiągł się nań od pewnego czasu.... Najprzód te historje w djabelskiem domostwie, teraz niezrozumiałe postępowanie Mary...
Gdy Fred dotarł do Podbereża było już blisko północy...
Zdala zarysowywały się, niby niesamowite zjawisko, czarne kontury pałacu. Spojrzał na nie niemal ze wściekłością Fred i pojechał dalej. Śród zabudowań gospodarskich panowała ciemność i cisza a tylko głośne ujadanie psów, powitało Freda. Rozpoznały jednak rychło swego właściciela i poczęły się łasić. Rozejrzał się dokoła. W oknie jednego z domków migotało jeszcze światełko — domek ten zajmował rządca, a po tragicznych wypadkach przeniósł się tam stryj Karol, nie chcąc zamieszkiwać w pałacu. Widocznie stryj, lubiący długo czytać w nocy, nie spał jeszcze i w tę stronę Fred skierował wierzchowca, poczem zeskoczywszy z konia, lekko zastukał.

Po chwili rozwarło się okno i ukazał się w nim pan Karol. Był ubrany i widocznie zdziwony.

114