Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mary jednak wyczuła aluzję, a pragnąc ukryć ślady niedawnych łez, jak i zmęczanie szybko skierowała się do wyjścia z altanki.
— Muszę zajrzeć, co się dzieje w domu! — usprawiedliwiła swe nagłe odejście. — A za godzinę czekam z kolacją!
Dopiero pozostawszy sam na sam z bratem, Wanda mogła zaspokoić swą ciekawość.
— Czyż jej odpowiedź wypadła odmownie? — wybiegło niespokojne zapytanie. — A miałam wrażenie, że cię kocha!
— Uspokój się, siostrzyczko! — uśmiechnął się blado Fred. — Nie dała mi odkosza... Lecz dopiero za parę dni zdecyduje się ostatecznie...
— Czemu? — jęła badać, gdyż polubiwszy Kińską pragnęła tego związku. — Kaprysy kobiece? Jeśli chcesz, ja z Mary pogadam...
— Et, lepiej nie! — odparł wymijająco. — Uczyniłabyś jej tylko przykrość... Raczej udawaj, że nie wiesz o niczem...
— Jak chcesz!... — mruknęła nieco urażona. — Zresztą zakochani najlepiej porozumieją się ze sobą...
Fred nie odrzekł na to ani słówka, tylko zapaliwszy papierosa, zamyślony śledził szaro-niebieskie kółka dymu, które w powietrzu rozpływały się powoli.
Tymczasem drzewa i kwiaty poczynał spowijać już mrok...

Pani Kińska powróciwszy do domu bynajmniej nie zajęła się gospodarstwem.

107