Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przestąpisz wrota piekła! — posłyszał.
Słowa te były dwuznaczne. Ponieważ, jednak, Wryński wciąż myślał o miejscowości w Szkocji, zwanej „wrotami piekła”, w której zamierzał odkryć nieprzebrane skarby, ucieszyła ona go bardzo.
— Dzięki ci, panie! — zawołał. — Dzięki! Wiem, co chciałem wiedzieć. Czegóż mam wystrzegać się, obecnie?
W tejże chwili wystrzeliła w górę nowa smuga dymu z kadzideł, a za niemi zniknęła postać. Już sądził Wryński, że rozmowa została ukończona, gdy wtem uderzyło go nowe zjawisko. Rzekłbyś, rozsunęła się j dna ze ścian pokoju, a za nią dojrzał dziwny obraz. Kobietę, pochyloną nad stołem i piszącą. Obraz był na tyle wyraźny, że mógł przeczytać nawet oddzielne frazesy listu. Poznał twarz kobiety — zrozumiał i wzdrygnął się.
— Wierzysz, teraz? — z za fali kadzideł zabrzmiało zapytanie.
— Wierzę... wierzę... — wyszeptał. — I w to wierzę, że rozmawiałem z Tobą!
Obraz, przedstawiający piszącą kobietę, równie raptownie znikł, jak się pojawił. Ale, komnata zajaśniała niespodzianie zielonkawym blaskiem.
— Zbyt słabyś na to — grzmiały prawie groźne słowa, — aby mnie ujrzeć w prawdziwej postaci! Kto mnie zobaczył, zginął! Ciebie oszczędzam, bo jak nikt, umiesz czynić zło, aczkolwiek potrafią to dziś wszyscy ludzie na ziemi! Idź prosto, wytkniętą drogą, a może sam ci się kiedyś objawię... Lecz, nie usiłuj przyzywać mnie powtórnie.. Gorzko odpokutowałbyś zato...

Raptem tuż przed kołem rozległo się potężne uderze-

110