Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rej widniały dwa wielkie skrzyżowane trójkąty, końcami odwrócone do góry.
Był gotów.
— Saro! — zawołał.
I ona, zdążyła się przebrać. Nie wiele, chyba, kłopotu sprawił jej ten ubiór. Bo, była przystrojona jeno w cienką muślinową, czerwoną tunikę, z pod której przeświecało nagie ciało. Na miedzianych włosach połyskiwała mała, również czerwona czapeczka, zakończona maleńkiemi różkami, a bose stopy tkwiły w ponsowych pantofelkach. Była piękna i niepokojąca. Zaiste, prawdziwa, królowa Sabbatu.
Ale, Wryński nie zwracał uwagi teraz na urodę swej towarzyszki. W milczeniu podszedł do jednej ze ścian sypialnego pokoju.
Na pozór, była to gładka ściana. Lecz, Wryński nacisnął na jakąś wypukłość i wnet rozwarły się potajemne drzwiczki, stanowiące przejście do pokoju przeznaczonego dla ewokacji. W myśl rytuału, by ewokacje mogły być skuteczne, istnienie podobnej komnaty winno było być ukryte przed domownikami.
— Chodźmy!
Weszli — i Wryński zamknął za sobą starannie drzwiczki. Później, zapalił świeczniki — i wtedy Sara mogła obejrzeć urządzenie pokoju, które po raz pierwszy widziała. Bowiem, urządzenie zmieniał Wryński odpowiednio do tego, jakiego zamierzał wywołać ducha, — a w podobnej, jak obecna, ewokacji Sara jeszcze nie przyjmowała udziału.

Urządzenie to było ponure i mogło przejąć lękiem.

105