Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie cofnę się! Pragnę być przy tobie!
— I ja się nie cofnę! Uczynię, co postanowiłem! Wiem, że te doświadczenia, nie są zwykłą zabawką, ale dotychczas nie stała mi się żadna krzywda. Nie mam wyboru! Pragnę poznać przyszłość! Dwukrotnie, — wspomniał swe berlińskie i petersburgskie dzieje — osięgałem szczyty i dwukrotnie spadałem bardzo nisko. Obecnie, po raz trzeci uśmiecha się fortuna. Co dalej czynić? Jak się uchronić od zdrad i zasadzek..
— Rozumiem! — szepnęła.
Zapanowało milczenie. Oboje siedzieli w skupieniu, rozmyślając, co najbliższa przyszłość im przyniesie. Nagle, Wryński spojrzał na zegarek.
— Już czas! — rzekł. — Pójdźmy się przebrać! Zaczniemy, z uderzeniem północy!
Wstał i skierował się do sypialni, podczas gdy ona również podążyła do swego pokoju.
Był wtorek. Dzień ten umyślnie wybrał Wryński, bo, jak określały rytuały, w dzień ten należało wywoływać duchy ciemności, duchy podległe uczuciom buntu i gniewu. I szafa musiała być szczególna. Powoli, przebierał się w nią.

Włożył więc czarną suknię, przypominającą sutannę, a obszytą czerwonym haftem. Na szyję wdział medal ołowiany, ze znakiem Saturna i słowy: Almalec, Aphiel i Zarahiel. Ten medal zwisał na długim łańcuchu. Później, miast ametystowego pierścienia nasunął na palec inny — z onyksu, z wizerunkiem kozła. Do ręki ujął misternie rzeźbioną szpadę, pokrytą magicznemi znakami, a mającą za cel obronę przed zbyt złośliwym duchem. Naostatek, nałożył na głowę coś w rodzaju tjary, pośrodku któ-

104