Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak żebyś kapotę przegrał... a niceś nie przegrał, bo forsy nie było...
— Żartujesz... — starał się opanować.
— A cóżeś to ty za fajne lafiryndy trajlował? — dalej badał przyjaciel — zdaleka widziałem!
— Worek znalazłem i im oddałem...
— Worek znalazłeś? Oddałeś? Frajer nieskończony!
— Oddałem, bo był pusty! — skłamał, przyznając w duchu, że określenie go, jako „nieskończonego frajera“ było więcej niźli słusznem.
— Był pusty? Hm... rozumiem! A zawsze z grandecami znajomość się zrobiło! No toś cwany chłop! Lepiej tak, niż ja... ja to naprawdę frajer jezdem...
Z dalszej relacji pana Balasa wynikało, iż dał się porwać namiętności każdego prawdziwego warszawiaka i zgrał się do nitki w poczciwego „totka“.
— Niech cholera porwie — kończył smutną opowieść — te całe zakichane wyścigi! Ja tobie powiadam, ten tetalizator to taki złodziej, że każdemu złodziejowi forsę ukradnie! Po co policaje, poco sądy, poco areszty? Kazać chodzić na mokotowskie pole naszym chłopakom... to w kasach całą facjendę, bez trudu odnajdą...

Byłby zapewne dalej snuł swe wywody filozoficzne pan Wawrzon, gdyby nie nagłe pojawienie się owej osóbki, — siostry Lucki — o którą się tak rozpytywał Welski wnet, po przybyciu na wyścigi. Sta-

51