Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze bardziej, gdy nieznajoma odwróciwszy się nieco, obrzuciła go długiem, przenikliwem spojrzeniem, jakby sprawdzając czy stoi on, w rzeczy samej, w towarzystwie Balasa.
— Znacie się? — zapytał, wskazając w kierunku oddalającej się młodej damy, za którą biegł aromat kosztownych perfum.
— Co nie mamy się znać!
— Któż to taki?
— Widzisz, jak się spodobała... A któż ma być, jak nie Mańka, siostra Lucki!
— Co? Siostra pani Lucki! I wy się tylko tak witacie?
— Hm... Później, brachu, sam skombinu jesz... Ona tera grandessa, ważna artystka... na scenie jakoś Mary Lora się nazywa... chociaż w paszporcie stoi, że ją zwą Dziubik...
— Występuje? A wy z sobą wcale nie utrzymujecie stosunków?
Balas począł się tylko śmiać, poczem poważniając odparł.
— Nie bądź derechtor ciekawy! Na wszystko przyńdzie czas! A to mu w głowę zajechała dziewucha! Ale zdaje mi się i tyś się jej spodobał, bo kikowała na ciebie wcale tego...

Welski bynajmniej nie miał zamiaru mu tłomaczyć, że nie uderzyła go tyle uroda nieznajomej, co sam sposób konspiracyjnego powitania. Gdyby chciał nawet tłomaczyć, zapewnieby mu się to nie udało, pan Balas bowiem uważał, że i tak

44