Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iż pod ich ochroną, łatwiej ujdzie uwagi którego z dawnych znajomych. Okulary zyskały pochwałę Balasa.
— Całkiem derechtor... rzekł... Widziałeś, z jakiem szaconkiem przy wejściu patrzali... a oni najwięcej od wejścia ganiajom... Jeszcze lepiej by pasował tobie monokiel...
Kierując się śród zieleni drzew dążyli w stroną trybun, gdzie rozgorączkowany, podniecony tłum, kłębił się niby mrowisko, upstrzone różnobarwnemi afiszami, Zewsząd padały gorączkowe wykrzykniki, słychać było głośne rozmowy i spory, tyczące się przypuszczalnych zwycięzców w gonitwach.
Pan Wawrzon przystanął, jakby zatrzymany jaką wątpliwością i jął się rozglądać.
— Znajomego by kogo napotkać — ozwał się po dłuższym namyśle — to może „pewniaka“ doradzi... Zawsze się tych pętaków, do cholery, szwenda... a tu żadnego nie widać...
Spozierał na prawo i lewo, wspiąwszy się nieco na palce, lecz ani jeden z upragnionych „pętaków“ nie nadchodził. Natomiast otarła się o niego, przechodząc tuż niemal — elegancka, młoda, ładna brunetka, i uśmiechnąwszy się lekko, rzekłbyś, powitała wzrokiem. Na filuterne to „oczko“ Balas odpowiedział zerknięciem i równie niedostrzegalnem skinieniem głowy.

Cały ten manewr, niewidoczny dla otaczających, nie uszedł uwagi Welskiego a zadziwiło go

43