Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stracił dość drogiego czasu na zbyteczne rozmowy a nie widząc dokoła znajomych, postanowił ich odszukać.
— Ty se tu postój! — rozkazał krótko — Pójdę do kas, tam się pewnikiem kręci nasze bractwo... A później to już ja ciebie odnajdę...
Odszedł pospiesznie i znikł w tłumie. Welski pozostał sam i względnie rad był tej samotności. On teraz, z kolei, jął rozglądać się dokoła, sprawdzając, czy nie ujrzy znajomych.
Im dłużej wzrokiem błądził po lożach, tem więcej ich odnajdywał. Był i Ciemniowski i Siodłowski i Hozen, których znał z widzenia, było paru zamożnych przemysłowców z rodzinami, był nawet jeden z tych jego niby przyjaciół, do którego niedawno się zwracał o pomoc. Cofnął się mimowoli o parę kroków, jakby obawiając być poznanym, ostrożność ta jednak stawała się zbyteczną, znajomi bowiem tak siedzieli daleko i tak pochłonięci się wydawali grą czy rozmową, że napewno nie zwróciliby na niego uwagi.
Jednej jeszcze szukał twarzy, lecz jej znalazł.
Szukał swego kuzyna Leszczyca, o którym wiedział, że często odwiedza wyścigi. Widocznie dziś go nie było, lub się znajdował nie na trybunach a gdzieś w innej stronie toru.

Leszczyc! Wraz z tem nazwiskiem napływały przykre wspomnienia. Cóż mówić miał o ludziach obcych, gdy ten kuzyn blizki, stryjeczny brat, który po przyjeździe do stolicy niemal nie wychodził

45