Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skrytość dobra rzecz, tylko zależy z kim... Rozumi się, po próżnicy gadać nie wypada. Ot, i nasze chłopaki głównie bez to siedzą, że tym jęzorem machają, niczem, przymierzając, pies ogonem po podłodze... No, co tam, papierosika?
Wyciągnął z kieszeni dużą srebrną papierośnicę, pokrytą wszelakiemi napisami i uprzejmie częstował.
— Dziękuję! — rzekł Welski i z lubością zaciągnął się tytuniowym dymem. Lecz wnet, po paru pociągnięciach, poczuł dziwne oszołomienie i osłabienie takie, że perliste krople potu wystąpiły mu na czoło. Kręciło mu się w głowie a przed oczami wirowały jakieś koła.
— Grunt jest, jak się wpadnie, nie wpadać drugi raz — monologował Balas, nie spostrzegając jeszcze zmiany, jaka zaszła w jego towarzyszu — o, mnie tera policaje nie prędko złowią... Ale, ale... co panu?
Zerwał się z ławki i pochylił nad Welskim.
— O, oczy zamknięte... cały mokry... znam to, znam... No, gadaj zaraz — zawołał potrząsając go za ramię — nic nie jadłeś od rana?...
— Tak! — wyszeptał cicho.
— I nie trza to było powiedzieć... oburzył się szczerze... wszystko bez te cholerne jenteligenctwo! Zdycha, a jeszcze fason napuszcza... Co tu gadać, jazda do mnie... migiem hrabiego na nogi postawim! Hej, panie siofer!...

Skinął na przejeżdżającą taksówkę i ująwszy

24