Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

goryczenia. Określał ich, jako złe i bezduszne stado, dziwił się pustocie i bezmyślności, nie wzruszały go nawet rozkochane pary, dumał wreszcie, czy wielu jest takich, tu na ławkach rozsiadłych, jak on, którzy przybyli szukać nie rozrywki a noclegu.
Potem jął wspominać swe daremne próby ucieczki od głodu, wynalezienia jakiego zajęcia. Gdziekolwiek się zwrócił spotykał oziębłe przyjęcie. Snać dziwiono się, iż człowiek karany sądownie, śmie jeszcze się narzucać, przypominać o swej obecności. W najlepszym razie, zbywano go nieokreśloną obietnicą zgłoszenia się za dni parę, wraz z zapewne, pocichu, wydanym służącej rozkazem nie wpuszczania więcej intruza. Przyjaciele... Przekonał się teraz, czem są przyjaciele — toć jeden z nich, w odpowiedzi na gorącą prośbę o pomoc, zaofiarował jałmużnę, parozłotowy datek... A jednak ilu było ludzi napiętnowanych istotnie, tem nie mniej zajmujących w społeczeństwie stanowiska — ci jednak ukradli naprawdę, ukradli i potrafili zachować pieniądze, więc kłaniano się im, przyjmowano wszędzie — nie, kłaniano się ich pieniądzom!

Coraz większa ogarniała Welskiego nienawiść do tej bandy samolubów, coraz większe rozgoryczenie — lecz również i świadomość, że jednak coś postanowić musi, że po krótkiej letniej nocy nastąpi poranek a wraz z nim — troska o kromkę suchego chleba.

20