Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po szeregu dni spędzonych na bezowocnych poszukiwaniach i wysiłkach siedział na ławce w Alejach, nie dlatego, aby się miał rozkoszować pełnem woni bzów majowem powietrzem, lub ko rzystać z dobrze zasłużonego odpoczynku — wprost dlatego tam zajął miejsce, iż pieniędzy nie starczyło na nocleg, drobna sumka wyniesiona z więzienia dawno się rozeszła, jak również rozeszły się grosze, uzyskane ze sprzedaży nielicznych rzeczy, jakie jeszcze posiadał.
Dziś od rana nic nie jadł i nie miał co sprzedać. Nie miał na sobie nawet kamizelki — ta starczyła na zakup paru bułek na śniadanie; wczoraj wyrwał zdrowy prawie ząb ze złotą plombą — ten opłacił koszta obiadu.
— Choćby papierosa! — myślał z utęsknieniem o narkotyku, mogącym na chwilę omanić kurcze żołądka.
Była godzina blizka północy. Liczni przechodnie, zwabieni ciepłem i tym nieokreślonym czarem, jaki wywiera letni wieczór, pełen tęsknot, miłosnych uniesień i marzeń niezwykłych, snuli się powoli, leniwie, rzekłbyś z żalem opuszczając przechadzkę, aby jaknajpóźniej powrócić do domów. Wesołe, roześmiane, przytulone pary, migały raz po raz i zda się, zamieniła się Warszawa w tym zakątku, w przybytek radości i wesela.

Przeskok od nastroju tłumu do nastroju ducha, w jakim się znajdował Welski był tak wielki, iż nie mógł on na przechodniów spozierać bez roz-

19