Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i „odręczać’’ to nudne — wreszcie, spoważniała, i rzekła, przybierając surową minkę:
— Dobry z ciebie przyjaciel! Czy odwiedziłeś Balasa? Hę? Co?
— Wielka moja wina — odparł, nie mniej poważnie, choć wyczuwał nowy „figiel” panny — należy mu się i jego małżonce odemnie wizyta, ale wciąż nie mogę się na nią zdobyć. Gdy dostanę spadek...
— To mu pożyczysz parę tysięcy... Nie trzeba!
— Jakto nie trzeba!
— Bo ja już to zrobiłam!
Pokręcił głową. Nie żywił niezwykłej sympatji do Wawrzona. Choć ten, w rzeczy samej, uratował go od głodowej śmierci — później jednak przymusił groźbą i gwałtem do przyjęcia udziału we włamaniu, za co był na niego, dotychczas, porządnie zły. Mimo nawet, iż cała ta „wyprawa”, ostatecznie Welskiemu na pożytek wyszła...
Wszakże rozumiał, że jakoś wywdzięczyś się powinien i zamierzył, skoro tylko otrzyma pieniądze — Balasowi dopomóc. Tembardziej, że ten wciąż powtarzał, iż „chodzenia na miasto” — t. j. złodziejstwa — ma dość i „wincej na robotę, na lewo” — nigdy się nie wybierze...

Natomiast Rena poczuła dziwny sentyment do Wawrzona, nie wiedzieć dla czego uważała, iż to on przyczynił się do ich związku — a domyślając się, że Welski nie posiada jeszcze pieniędzy, wycią-

221