Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(„Malowany”, wnet po śmierci Leszczyca, został zwolniony przez Dena) — on nam wyjaśni...
— Kto? — przerwał zapalczywie Bilukiewicz — Balas? O ile słyszałem... to złodziej!
Nagle stała się rzecz nieoczekiwana.
Wawrzon, przysłuchujący się dotychczas w milczeniu, choć z zaciekawieniem, rozmowie — niespodzianie ruszył z miejsca, podszedł blisko do Bilukiewicza i mruknął:
— Ja tam nie najgorszy złodziej!
Co oświadczywszy, zanim ktokolwiek z obecnych zdążył się zorjentować, uderzył kasjera z całej siły w twarz, że ten, aż zatoczył się na ścianę a okulary mu zleciały z nosa.
— Żebyś, psia twoja mać... nie zapuszczał na wode... — dodał, z nienawiścią spozierając na Bilukiewicza.

Zarówno w fachowym języku wypowiedziane słowa, jakoteż i czyn Balasa, świadczyć mogły, iż jest on oburzony krętactwami kasjera. Oburzenie to jednak miało znacznie głębszą przyczynę. Ten ci — gmyrek, pieski syn — tak podprowadził Mańkę, przez niego „naciął” się Wawrzon” na „robotę”, z której cudem jeno ujść mu się udało, za przyczyną — „kaprawego drania” — stracił ukochane „statki”, przedstawiające wartość znaczną a zabrane przez policję. Zdawna marzył, aby się dobrać „szmyndzie” do skóry i teraz, wcale niedwuznacznie się szykował — „zrobić mu mordę na kotleta”.

214