Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za mojom krzywde... za Mańkie... — i znów pięść, wielkości małej poduszki zawisła nad głową kasjera.
Kasjer, który oszołomiony niespodziewanym ciosem, stał pod ścianą, trzymając się ręką za obolały policzek — zamigał bezradnie oczkami.
— Nie... nie... zawołał płaczliwie.
Jak wiadomo, obawiał się on bardzo bólu i fizycznej przemocy. Obecnie widząc, że to nie przelewki i groźna pięść zanosi się nad nim ponownie, a nikt z obecnych nie spieszy mu na ratunek, przerażonym głosem powtórzył:
— Nie... bić... Panowie! Wy tak pozwolicie, żeby ten drab znęcał się nademną! Odpowiecie za to przed prawem!
Detektyw przytrzymał Balasa za rękę. Postanowił jednak dać nauczkę Bilukiewiczowi.
— Skoro pan wciąż wypomina prawo, panie kasjerze — rzekł — i ja kwestję prawnie postawię! O ile zrozumieć mogłem... wyrządził pan Balasowi jakąś krzywdę... czy też jego znajomej... owej pannie Mańce... i za tą krzywdę znieważył on pana czynnie... Czy to przypadkiem, nie o ową damę chodzi, którą kiedyś zastałem w mieszkaniu szanownego kasjera?... Hm... hm... Są to bardzo osobiste sprawy i nie powinniśmy się do nich wtrącać, więc...

Balas raźno się posunął, sądząc, że detektyw zwolni jego rękę z uścisku i da mu możność lepszego jeszcze rozprawienia się z wrogiem. Ale

215