Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechał się w duchu. Powziąwszy wraz z Leszczycem zamiar „utrącenia“ Welskiego — z góry dorobił sobie drugi klucz do kasy — a po godzinach biurowych, gdy wyszli urzędnicy — już po przekazaniu swych czynności następcy — powrócił do biura — oświadczył woźnemu, iż czegoś zapomniał — pozostał sam — i paczki z pieniędzmi podmienił... Podrzucenie, następnie, owych kompromitujących pięćsetek było dziecinną zabawką... I nikomu do głowy nie przyszło, że w ten to sposób mogła się odbyć kradzież, że Bilukiewicz, za drugim do banku powrotem, mógł majstrować koło kasy — tak nieskazitelną cieszył się reputacją a tak krótką miał pamięć woźny — iż w czasie śledztwa, wogóle o tej wizycie nie wspominał.
Lecz, w jakim celu miał to opowiadać i w jakim celu żądał od niego tej wiadomości Drohojowski? Może, nie mając dostatecznych poszlak, — starał się wyciągnąć go na słówka, aby z przyznania się do kradzieży poprzedniej, wyciągnąć dowód nowej winy? Z jakiej racji miał ratować Welskiego?
To też, gdy Welski z niepokojem, przez tę dłuższa chwilę, jaką namyślał się Bilukiewicz, oczekiwał na odpowiedź, mogącą rozjaśnić lat tyle dręczącą go zagadkę — ten, zreflektowawszy się całkowicie, jął mówić:

— Doprawdy nie rozumiem, co pan dyrektor chce przez to powiedzieć? Leszczyc skradł pieniądze

212