Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do „Mordowni” i tam zaczekajcie na mnie! Mam wiele z wami i to dziś jeszcze, do pogadania! Tylko nie idźcie razem! Szczególniej, wiele mam do omówienia z panem Balasem i z panią — wskazał na Mary — i od tej rozmowy zależeć będzie sprawa... waszej „wolności”...
Welski z pochyloną głową ostatni wyszedł na ulicę. Nie śmiał pannie Drohojowskiej ani dziękować, ani jej spojrzeć w oczy. Liczył jedynie na Dena, iż ten zechce stać się jego rzecznikiem...
— Kużdy w swojom strone... i jazda... do „Mordowni” — rozkazał Wawrzon, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu ulic — Jak gadał Den! Morowy, równy chłop! — pochwalił detektywa, choć nie rozumiał, czemu go ten tak łatwo uwolnił z opresji. — Uf! Jak pragnę zdrowia, to ci była pierepałka! — dodał, ocierając gęste krople potu, spływające z czoła.
Tymczasem w pałacyku Drohojowskich wszędzie zapalano światła i zewsząd rozbrzmiewały podniecone okrzyki.

XVII
Z MOJEJ RĘKI ZGINIESZ...

Mżył drobny deszcz...

Kołując różnemi ulicami i spozierając wciąż poza siebie, czy nie jest tropiony — Welski — bez przeszkód dotarł do „Mordowni”. Drzwi knajpy zastał zamknięte. W myśl policyjnych przepisów

179