Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cia, przekręciłem kontakt.. Oto przyczyna mojej niedyskrecji... Lecz nie mogłem się powstrzymać, aby nie podziwiać pani w pełnem świetle, aby nie podziwiać każdego szczegółu jej niezwykłej urody, aby ten obraz nie wyrył się na długo w mej pamięci.. Pani jest doprawdy piękna... Pani jest moim typem i mógłbym łatwo w niej się zakochać... Jestem samotny, niezależny od nikogo, zamożny i gdyby pani zechciała, otoczyłbym ją tym zbytkiem, którego prawdopodobnie jej w życiu brak i który to brak skłania ją do odwiedzin „salonów“ naszej wspólnej przyjaciółki Helmanowej... Musiałaby tylko pani być ze mną szczersza i więcej o sobie opowiedzieć...
— Nie... nie... — zawołała przestraszona, iż nadal nastaje na uchylenie rąbka „incognita“, choć bardzo jej pochlebiały te wyznania. — Nie dziś... nie teraz... Ja przecież wyjeżdżam... Może później... za parę miesięcy...
Pojął, że próżny będzie trud jeszcze nalegać.
— Skoro pani nie chce!... — wyrzekł. — Raz już oświadczyłem... szkoda! Nikogo nie można zmuszać do szczerości... Nadal nie będę natrętny... Pozwoli pani, że ją pożegnam...
— Pan odchodzi? — zawołała z ulgą.
— Tak! Gdyby zaś pani chciała mnie widzieć, proszę zawiadomić Helmanową...
— Nie wiem... Jak wrócę...
— Więc żegnam...
Pociemku odszukał rączkę Lenki i jął ją okrywać długiemi pocałunkami. Nie broniła mu tej niewinnej pieszczoty, a w pewnym momencie, jakgdyby dopiero pojąwszy, że zdobyła bogatego adoratora,