Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pocałunki odwzajemniała uściskiem. W swej apatji jednak i nieśmiałości, nie umiała się zdecydować na poufniejszą rozmowę...
Dopiero, gdy ją opuścił żal ścisnął serce lekkomyślnego kobieciątka. A nuż poczuje się urażony, nie otrzymawszy odpowiedzi na swe wyznania? Samochcąc przepuściła sposobność uczynienia „karjery“. Bo Lenka, postawiwszy pierwszy krok na pochyłej drodze, nie wahała się już postawić i następny! Jest równie stary, jak mąż. Ale dobrze wychowany, wytworny. Otoczyłby dostatkiem! Czyż inaczej postępują inne damy? Bogaty kochanek! Tylko...
Pewne spostrzeżenie nagle zaniepokoiło Lenkę. Czemuż jej się tak przyglądał? Czemu chciał o coś zapytać i raptownie urwał? Czyżby ją znał? Niemożebne! Toć Lenka nigdzie nie bywa. Chyba z widzenia, z ulicy. Lecz w takim razie, może najwyżej się domyślać, że nie pochodzi z Kresów, a jest warszawianką, lecz pozatem nie wiele dojdzie... Może i lepiej uczyniła, nie dając się wyciągnąć na zwierzenia... Choć bogaty, ale w każdym razie nieznajomy człowiek... A nuż niepewny typ, który dorobił się pieniędzy, licho wie na czem... i skompromitowałby ją jeszcze...
Postara się wybadać Helmanową.
To też, gdy niezadługo opuszczała salon mód „Helwiry“, zagadnęła nieśmiało, nie podnosząc oczu na szefową:
— Kim właściwie był ten pan?
Właścicielka „Helwiry“ uczyniła znaczącą minę.
— Miljoner! Dżentelmen w każdym calu!... Sta-