Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska? Prawda? Bardzo mi miło... Zechce pani zająć miejsce...
Usiadłszy na złoconem krzesełku, naprzeciw właścicielki firmy, Lenka wpiła się w nią wzrokiem.
Pani Elwira Helmanowa! Stąd zapewne w skróceniu od jej imienia i nazwiska, salon otrzymał miano „Helwiry“. Nic w postaci szefowej nie dawało się spostrzec podejrzanego lub dwuznacznego. Przeciwnie tchnęła wytworną godnością. Była to brunetka, blisko pięćdziesięcioletnia, która zachowała jeszcze ślady dawnej urody, ubrana skromnie, lecz wykwintnie. Pełne kształty obciskała czarna jedwabna suknia, z pod której wyzierały zgrabne nogi, w jedwabnych pończoszkach i najmodniejszych pantoflach. Na trochę grubych palcach połyskiwało parę brylantowych kosztownych pierścieni. Tak wygląda właścicielka domu mód, której się dobrze powodzi, dorobiła się w swym fachu majątku i nie potrzebuje się uganiać za względami klijentek. Lecz pocóż, w takim razie, pani Helmanowa zajmowała się skupowaniem wekslów?
Rychło i na to zapytanie biedna Lenka miała otrzymać odpowiedź.
— Więc pani w sprawie swoich zobowiązań? — rzekła szefowa, wyciągając w jej stronę srebrną, pokrytą różnorodnemi, monogramami małą, płaską papierośnicę.
— Może pani zapali?
— Nie palę nigdy... — odparła weselej, ośmielona grzecznym wstępem.
— Szkoda!... Papieros ułatwia rozmowę... Ale