Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Okońska...
Wzrok podejrzliwy zmienia się na uprzejmy uśmiech. Ostatecznie łańcuch spada z drzwi i Lenka znajduje się wewnątrz mieszkania. Subretka, czy też pracownica firmy oświadcza obecnie grzecznie:
— Pani Okońska! Wiem... Szefowa oczekuje na panią... Zechce pani wejść do saloniku... Zaraz poproszę szefową...
Lenka rozejrzała się ciekawie po saloniku, do którego ją wprowadzono.
Nie, stanowczo musiał mylić się Fred. Był to typowy pokój przyjęć wytwornego domu mód, urządzony bogato i wykwintnie. Pośrodku stał duży stół, zarzucony szeregiem żurnali, dokoła kryte jedwabiem złocone krzesełka. Pod ścianami takież kanapki a na ścianach pierwszorzędne paryskie karykatury i fotografje kobiece, zapewne artystek, z podpisami. W głębi wielka, oszklona szafa, z której wyzierał barwny rząd sukienek.
— Pomylił się... To naprawdę pracownia...
Właśnie chciała podejść Lenka do szafy, aby bliżej obejrzeć porozwieszane tam cuda, gdy za nią rozległ się melodyjny głos.
— Witam panią...
Obejrzała się szybko, spostrzegając na środku saloniku wysoką, nieco już starszą dość tęgą damę. Zapewne szefowa „Helwiry“ a puszysty, perski dywan stłumił, odgłos kroków. Słowa nieznajomej potwierdziły przypuszczenia.
— Jestem Elwira Helmanowa, — rzekła, uprzejmie, wyciągając na powitanie rękę. — Pani Okoń-