Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powracajmy do tematu... Spodziewam się, że przyniosła pani pieniądze?
— Niestety... — bąknęła Lenka.
— Nie? — twarz Helmanowej, dotychczas uśmiechnięta — przesłoniła chmura niezadowolenia. Cóż będzie?
— Pani szefowo! — jęła prosić Lenka — Widzę, że jest pani elegancką i miłą kobietą... Niechże mnie pani nie zgubi, niechże się zgodzi na dalszą zwłokę... W przyszłości na pewno zapłacę... Teraz musi pani zaczekać....
— Niemożebne!... — energicznie drgnął „dames“ w ubrylantowanych palcach właścicielki „Helwiry“.
— Dlaczego niemożebne?
— Z różnych względów nie mogę czekać ani chwili dłużej!
— Pani zamierza? — lęk zdławił gardło Lenki.
— Jeśli dziś nie otrzymam pieniędzy, za dwa dni upływa termin wekslów, jutro nasza firma zwróci się do pani męża, który również je podpisał, uprzedzając go o płatności.
— Boże! — zawołała Lenka.
— Przecież pani małżonek jest chyba na to przygotowany a, o ile wiem, zajmuje niezłą posadę...
— Nie... nie... — zawołała zmienionym głosem — tylko nie to... tylko nie mąż...
— Czemu? — Helmanowa bawiła się swą ofiarą, niczem kot myszą.
— Bo... bo... — jąkała, swym wyraźnym lękiem zdradzając się coraz bardziej. — Nie chcę, żeby on... On taki straszny... Życie mi zamieni w piekło... Pa-