Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stoi pani nad brzegiem przepaści! Dopiero wtedy pojąłem wszystko... I myśli o samobójstwie i niezrozumiałe postępowanie... Nie wolno być tak skrytą! Znalazła się pani w strasznej matni, skąd szuka ratunku! Czemuż nie było mi powiedzieć... Jakbym zrozumiał, wybaczył, postarał się dopomóc...
Oczy Gliniewskiej iskrzyły się od sekundy nieudanym gniewem, a chwilami, rzekłbyś, widniała w nich obrażona duma.
— Pan miałby mi coś do wybaczenia? — syknęła. — Dobrawdy, świetne! Pan się zapomina...
— Panno Hanko! Mamże jaśniej jeszcze tłumaczyć? Pani nadal się zapiera?
— Proszę przestać!
Freda aż poderwało do góry. Więc była ona tak do szpiku kości zepsuta? Dalsza komedja, choć wie, że poznał prawdę?... Nie, nie będzie się bawiał się w żadne względy.
— Odwiedziła pani wczoraj salon mód „Helwirę“! Stanowi on własność niejakiej Helmanowej.. A ta Helmanowa cieszy się taką reputacją, że sama z nią znajomość rzuca cień na każdą porządną kobietę...
— Ach!...
Cicho zabrzmiał ten okrzyk. Gliniewska zgięła się raptem wpół, jak kwiat podcięty uderzeniem spicruty. Nie gniew już widniał na jej twarzyczce, ale bezmierny ból i przygnębienie. Lecz Fred brutalnie przemawiała dalej.
— „Helwira“ jest ukrytym domem schadzek! I pani wiedziała o tem, panno Hanko! Cóż pani mi teraz odpowie?
Urwał, obserwując jakie wrażenie wywołają je-