Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten pies! — zawołał. — Łotr najgorszy... Wiesz, kto mnie zgubił, kto zadenuncjował? Komu zawdzięczam sześć lat więzienia...
— Iwan? — wybełkotała. — Niemożebne!
— Tak! Bo chciał mnie się pozbyć! Kochał się w tobie... Czyż nie domyśliłaś się tego?
— Nie do wiary! — odparła, pozornie kręcąc z podziwienia głową, a w rzeczy samej opanowując się z całej mocy. — On? Nasz sługa?
Mężczyzna wpijał się w Orzelską wzrokiem, jakby sądował ją do dna.
— Dziwne! — rzekł. — Sądziłem, że przy twoim sprycie, dawno to spostrzegłaś! Czyż przez te sześć lat nie zdradził się z tą miłością żadnem słówkiem, najlżejszym postępkiem?
Piękna kobieta spokojnie wytrzymała utkwione w nią badawcze spojrzenie stalowych źrenic. Wiedziała, że o ile jej kochanek na wiele rzeczy, które zaszły w czasie jego nieobecności, zechce spojrzeć przez szpary, nie wybaczy bliskiej zażyłości z kozakiem. Szczególnie, po tem, co przed chwilą oświadczył...
To też z niekłamanym gniewem, bo istotnie wściekła była na Iwana, zawołała:
— Nie! Nigdy nie ośmielił się wyznawać mi swych uczuć, ani też nie wyrwały mu się żadne zwierzenia... Zresztą, napotkałby należytą odprawę... Bo, przyznaję się, mam go już dość. Ostatnio postępuje wciąż krnąbrnie i zuchwale... Sama zamierzałam się go pozbyć, ale nie czyniłam tego, przez

81