Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mową, że nie usłyszeli zbliżających się od zewnątrz kroków. Mężczyzna już się chciał porwać z swego miejsca, gdy ona uspokoiła go ruchem ręki, który mówił, że całkowicie tu może czuć się bezpieczny, a głośno z jej ust padło zapytanie:
— Kto tam?
— Ja... Iwan! — rozległa się z za drzwi odpowiedź półgłosem.
— Nie wpuszczaj go! — szepnął mężczyzna.
Orzelska podeszła blisko do drzwi.
— Czego chcesz, Iwanie?
— Pani mnie wpuści!
— Jestem rozebrana!
— Mam bardzo pilną sprawę!
— Zaczekaj do jutra!
— Dziś jeszcze rozmówić się muszę!
— To udaj się do sali jadalnej! Ubiorę się i za chwilę wyjdę!
Zabrzmiał odgłos oddalających się kroków. Mężczyzna spoglądał w kierunku drzwi, a w jego stalowych źrenicach jasno rysowała się nienawiść.
— Dobrze, żeś nie otworzyła — syknął. — Nie wytrzymałbym i zadusiłbym tego draba... A nie wiem, czy to byłoby pożądane w obecnej sytuacji...
Gwałtownie zbladła. Czyżby się domyślał jej stosunku z kozakiem i o niego był zazdrosny? Siląc się na spokój, rzuciła zapytanie.
— Czemu? Toć dawniej lubiłeś go bardzo... Sądziłam, że zechcesz go zobaczyć.
Maska oziębłości spadła z twarzy mężczyzny. Rysy wykrzywił wyraz zaciętości. Był straszny.

80