Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co tu robi ten malarz? — rzucił niespodziewanie. — Jaką jemu przeznaczyłaś rolę?
Zbladła.
— Skąd wiesz? — wpiła się w mężczyznę wzrokiem. — Twierdzisz, że przybyłeś wczoraj do Warszawy, wysłuchujesz, niby rzeczy nowej, mego sprawozdania, a jesteś o wszystkiem znakomicie powiadomiony... Któż ci opowiadał o Krzeszu?
Cichy chichot rozległ się w pokoju.
— Widzisz, Tamaro! — posłyszała, — chciałem cię tylko przekonać, że pozostałem takim, jakim byłem... Choć mnie niema, jestem i nic się przedemną nie ukryje. Wystarczy czasem krótka chwila, parę spojrzeń, rzuconych do wnętrza salonu, kilka frazesów podsłuchanej, głośniejszej rozmowy, by zrozumieć resztę... Teraz odgadłaś tajemnicę mych informacji?... Poprzednio już złożyłem ci wizytę i stałem pod oknem, kiedyś przyjmowała swych gości... Jeśli udawałem nieświadomość, to chcąc sprawdzić, czyś ze mną szczera... Obecnie raz jeszcze zapytuję... Na co ci potrzebny malarz?
Odetchnęła.
— Podsłuchiwałeś pod oknem? A ja już sądziłam, że z ciebie jasnowidz, lub masz wspólników, którzy mnie śledzą? Zapytujesz, na co mi potrzebny Krzesz? Wnet odpowiem.. Toć poznałeś zaledwie cząsteczkę mego planu...
Już chciała dalej mówić, gdy wtem rozległo się lekkie stukanie do drzwi. Oboje tak zajęci byli roz-

79