Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

początku. Twierdzisz tedy, że się mnie nie wyrzekłaś i nadal służysz pomocą?
Orzelska, która zajęła naprzeciw mężczyzny miejsce, aż podskoczyła w fotelu...
— Jak śmiesz nawet zapytywać? — padł z jej ust gorący wykrzyknik. — Toć wiesz, jak jestem do ciebie przywiązana... Ciebie tylko kochałam...
Choć frazes ten padł z ust pięknej kobiety dziś już dwukrotnie, w rozmowie z Bobem i w rozmowie z malarzem, teraz dopiero wyczuć się dawało, że nie gra komedji a mówi prawdę.
Po kamiennej masce mężczyzny prześliznął się lekki uśmiech.
— No... no... — wycedził. — Mam wrażenie, że nie żyłaś, niczem zakonnica w czasie mej przymusowej nieobecności...
— Słuchaj! — odpowiedziała szczerze. — Moja uroda jest moją najpotężniejszą bronią, a za chwilę szału płacili mężczyźni majątkiem, lub życiem... Jeśli miewałam kaprysy, to stale ten, którego obdarzyłam mem ciałem stawał się mojem narzędziem, moim niewolnikiem. W gruncie pogardzam mężczyznami i im więcej który pełza przedemną na kolanach, tem staje mi się wstrętniejszy. Nie napotkałam jeszcze mężczyzny, który gwoli zaspokojenia zmysłów, nie był gotów do największej podłości... Jestem, niby trujący kwiat. Kto mnie się dotknie, ginie. Nie masz być o co zazdrosny. Zresztą sam uczyłeś mnie tych zasad. Tyś jeden potrafił mnie zgjąć. Uwielbiam cię zato i się boję ciebie. A wiedz, że rozkoszą jest dla kobiety, takiej jak ja, bać się kogoś, poczuć nad sobą władcę... Nigdy nie wiedziałam, co zrobisz ze mną

70