Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemuż nie miało się udać? Dwanaście lat więzienia, to bardzo poważny okres czasu! Sądzę, że połowa wystarczy! A ponieważ nie zamierzano ani mnie ułaskawić, ani skrócić kary, postanowiłem sam opuścić ten niezbyt miły przybytek.
— Więc udało się! Udało! — zawołała z niekłamaną radością. — Och, jakżeż jestem szczęśliwa...
Jakaś dziwna zmiana zaszła w Orzelskiej. Ona dotychczas taka dumna i władcza, nagle zmieniła się nie do poznania. Wzrok jej biegł pokornie w stronę mężczyzny, niby spojrzenia psa, odnajdującego swego pana po długiej rozłące.
Lecz jego nie wzruszały zbytnio te objawy widocznego przywiązania, lub też niezwykle panował nad sobą.
— Cieszę się, żeś nie zapomniała o mnie! — wyrzekł dość chłodno. — Choć od dłuższego czasu już nie miałem twych listów... A teraz zamknij starannie drzwi, abyśmy mogli swobodnie porozmawiać...
— Możesz być bez obawy! Nikt tu nie wejdzie — odparła. — Tamten jest sparaliżowany, a Iwan gdzieś przepadł... Rozgość się... Ach, biedaku! — dodała patrząc na szaro ziemistą twarz mężczyzny. — Jak tyś się zmienił? Co oni z tobą zrobili? Ileś musiał przecierpieć?
— Nie lękaj się! — rzekł, zdejmując palto i siadając w wygodnym fotelu. — Pozostałem taki sam, jaki byłem i głupich parę lat więzienia mnie nie złamie! Prędko stanę na nogi, ale muszę z tobą wszystko omówić... Powiadasz, że nikt nie wejdzie, a Iwana niema w domu? No, o tym Iwanie, to ci opowiem później znakomitą historyjkę. Ale, zaczynajmy od

69