Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, pani hrabino! — rzucił na nią gorące spojrzenie i chcąc nieco oprzytomnieć aż wpił paznokcie w ciało dłoni.
— Przestań pan z tą hrabiną! Dla pana jestem Tamara! Pani Tamara! Nie znał pan jeszcze mego imienia... Gruzińskie imię, bo i gruzińska krew płynie w moich żyłach! Cóż, zaczynamy, mistrzu?
— Brrum! — mruknął Krzesz niezrozumiale i począł pochwyciwszy węgiel, zaciekle szkicować po płótnie.
Powoli mijało pierwsze wrażenie, a w duchu ogarniała go pasja. Och, ze zwykłą modelką wiedziałby doskonale, jak postąpić, zresztą modelka nie rozebrałaby się tak całkowicie, bez zachęty z jego strony. A te wytworne arystokratki? Na jakie sobie pozwalają figle! Ot, leży przed nim całkiem nago i sądzi pewnie, że złego w tem nic niema — bo malarz, w jej pojęciu, nie jest człowiekiem! Przeklęta, wyuzdana burżujka. Zemści się Krzesz i nie będzie na hrabinę zwracał uwagi.
Teraz, odrzuciwszy węgiel, a nałożywszy farby na paletę, malował szybko. A im więcej zagłębiał się w swą pracę, tem szybciej następowała w nim przemiana, charakterystyczna dla prawdziwych artystów. Bo Krzesz był z krwi i kości artystą. Nikło ciało, pozostawała sztuka. Wspaniała, a godna pożądania kobieta zstępowała na drugi plan, zaciekawiał jedynie nieprzeciętny model. Już nie portret pragnął stworzyć Krzesz, a obraz. Zamierzał przedstawić Orzelską w rzeczy samej jako kobietę demona, która półleżąc z pogardą spoziera na kłębowisko ludzkich cielsk, walczących o jej względy zaciekle.

42