Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Droga pani Poco się unosić! Świetnie pani ułożyła cały plan, a czyn gwałtowny zaszkodziłby nam tylko! Sama pani wie, że musimy działać niezwykle oględnie, bo władz nam w całą sprawę wtajemniczać nie wolno! Chodzi o honor Orzelskich! Nie należy wywlekać tych brudów na światło dzienne! Zdemaskujemy i unieszkodliwimy Tamarę, aby niemożliwe się stały jej napaści! Musi zniknąć... a nam to wystarczy...
— Mnie, nie wystarczy!
— Ja pierwsza pragnęłabym, żeby znalazła się ona w więzieniu, lecz z wielu względów jest to niewykonalne!
— Ja inaczej ją ukarzę!
— Kiedy...
Czarno ubrana kobieta potoczyła po pokoju błędnym wzrokiem. Jej oczy zatrzymały się nagle na wiszącym na ścianie portrecie, raczej wielkiej fotografji. Przedstawiał on młodą i przystojną osobę, ubraną według mody przedwojennej. Portret ten zwrócił swego czasu uwagę Krzesza. Wyciągnęła dłoń, w stronę wizerunku.
— Ot, jaką byłam, a jaką jestem! Kto mnie taką uczynił! Ta przeklęta djablica, Tamara...
— Rozumiem...
Lecz, ona nie dała Zosieńce dojść do słowa.
— Śmierci na nią mało! Za moje złamane życie, za niego! O, pasy bym z niej darła, pastwiłabym się, jak żaden oprawca nie pastwił się nad swą ofiarą! Łotrzyca!... Łotrzyca! Przysięgam, że w mej zemście nic mnie nie powstrzyma!

214