Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków i obawia się, że lada chwila wybuchnie skandal!
— A Bob?
Zosieńka drgnęła gwałtownie.
— Bob? Nie sądzę, by był taki słaby i znów dał się namówić! Zresztą, to będzie prawdziwa próba Boba!
— Wierzysz, w niego?
Policzki panienki poczerwieniały i odwróciła się trochę tyłem do Marty, jakby pragnąc ukryć przed nią swe wzruszenie. Na poprzednie zapytanie nie dała wprost odpowiedzi.
— Gdyby nawet — wyrzekła — ta przewrotna kobieta wydostała truciznę, nie przyda się jej to na wiele, bo zdążymy ją uprzedzić! Toć, skoro tylko powrócę, rozegra się ostatni akt tragedji!
Siwowłosa kobieta, która dotychczas siedziała nieruchomo, na otomanie, w milczeniu, porwała się raptownie ze swego miejsca.
— Tak! Rozegra się ostatni akt tragedji! — z jej ust padły namiętne, przepojone nienawiścią słowa. — Ale i ja, w tem przyjmę udział!
Marta z Zosieńką spojrzały na siebie z niepokojem i obie zbliżyły się do siwej kobiety.
— Droga opiekunko — jęła tłomaczyć łagodnie Marta, głaszcząc jej ramię. — Po cóż się unosić! Wszak i tak bliskie jesteśmy zwycięstwa!
— Lecz ja pragnę zemsty!
— Zemsty?
— Orzelska, z mej dłoni zginie! Lub, gorzej jeszcze! Wiem, co zrobię!
Zosieńka przemówiła, z serdeczną prośbą.

213