Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zosieńka wyrzekła stanowczo.
— Za wszelką cenę należy ją doprowadzić do opamiętania! Aby się nie wyrwała z jakim wybrykiem! Tem bardziej, że i dziś jest mi potrzebna, a nawet niezastąpiona i musi wypełnić swoją rolę!
— Chodźmy do niej!
— Chodźmy!
Marta rozwarła drzwi i obie młode dziewczyny znalazły się w ubogim pokoiku, tym samym, w którym ongi bawił i Krzesz.
W rogu otomany, siedziała tam siwowłosa kobieta. Wzrok jej był błędny, a usta, niby żuły jakieś niezrozumiałe wyrazy.
— Dzień dobry! — odezwała się pierwsza Zosieńka.
Lecz tamta nie odparła nic, tylko wciąż patrzyła nieprzytomnie przed siebie.
— Sama widzisz! — szepnęła Marta. — Jest bardzo źle!
— Istotnie...
Marta, jakby na chwilę zapomniawszy o obecności siwowłosej kobiety, jęła wyrzucać z siebie dręczące ją zapytania.
— Mów prędko, co się dzieje w pałacyku? Co zamyśla Orzelska? Czy nic nam nie stanie na przeszkodzie!
— Przypuszczam, że nic nie stanie! — odparła Zosieńka. — Orzelska wyjechała dokądciś zrana i dlatego mogłam swobodnie tu przybyć, aby się z wami porozumieć.
— Nie wiesz, dokąd się udała!
— Przypuszczam, do Boba! Toć niema prosz-

212