Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyżując jego zamiary, może oszczędziłby mu wielu przykrości.
Bo oto, gdy tylko odwrócił się malarz, jakaś tajemnicza sylwetka, czająca się za oknem w mroku, a snać śledząca go oddawna, wychyliła się niespodziewanie i gwałtownym ruchem pochwyciła walizkę.
Jedna sekunda i neseser znikł z parapetu okna, jakgdyby nigdy go tam nie było.
Nie zauważył, niestety, tego Krzesz. Powróciwszy do garderoby, podniósł ciężką walizkę i powoli jął się z nią posuwać naprzód.
Lecz, jeśli za pierwszym razem sprawa poszła gładko, obecnie miał trudniejsze zadanie.
Musiał ze swym balastem kroczyć ostrożnie, starając się jaknajmniej czynić hałasu i nie potrącić o żaden mebel.
— Psia krew! — syknął przez zęby nagle.
Jakby na złość, walizka zawadziła o krzesło, które z trzaskiem upadło na podłogę. W tejże chwili, siedzący dotąd nieruchomo hrabia, otworzył oczy i wpił się wzrokiem w malarza, a z jego piersi wydobył się piskliwy okrzyk:
— Zbój... zbój...
— Uciekajmy jaknajprędzej! — przemknęło w głowie Krzesza i pośpiesznie począł się oddalać. Lecz paralityk, teraz — rozbudzony, nie łatwo dał za wygranę.
— Złodziej, bandyta!... — wołał. — Trzymajcie bandytę!
Pochwycił energicznym ruchem, którego nikt nie mógł się po nim spodziewać, butelki z lekarstwa-

183