Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. On tymczasem podniecał się coraz bardziej.
— Wczoraj już wydawało mi się, że w pani opiekunce poznałem osobę, która ongi na hrabinę Orzelską miotała przekleństwa... Bo, co tam taić... Właśnie pani Orzelska jest tu przedstawiona, na płótnie... Jeśli, w nieco ekscentryczny sposób, to moja w tem wina... Lecz, powracajmy do tematu... Pani opiekunka zaprzeczyła temu kategorycznie. I musiałem uwierzyć... Dziś w moim umyśle rodzą się te same wątpliwości... Teraz pani ostrzega, z kolei przed hrabiną.... Ostrzeżenie to pada, oczywiście, w prawie nieuchwytnej, ogólnikowej formie...
— Nie znam hrabiny Orzelskiej! — sucho odparła — i żadnych nie rzucałam ostrzeżeń! Wprost powiedziałam iż jeśli podobna pani egzystuje istotnie, należałoby się jej wystrzegać, bo ma wygląd przewrotnej istoty... Typowa wampirzyca... Nic więcej! Proszę nie przywiązywać do moich słów innego znaczenia, niżli miały w rzeczy samej...
Malarz, z rozpaczy załamał ręce.
— Oto odpowiedź, godna przebiegłego dyplomaty, lecz nie pani! — zawołał. — Ciągle niedomówienia... Dwuznaczniki... Może i mnie zastanawia wiele niezwykłych faktów, które zachodzą w otoczeniu hrabiny... Choć uważam ją za dobrą i miłą istotę... Czy nie lepiej byłoby, gdybyśmy rozmawiali otwarcie?
Dziwne zmienne uczucia grały na twarzy panny podczas tej przemowy malarza. Wydawało się, iż chce coś rzec, co jej leży na sercu i wnet na usta popłyną słowa z głębi serca. Ale gdy padł frazes,

112