Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko dziś paniom pokazałem — mówił kornet, gdy w drodze powrotnej znów przejeżdżali koło koszar — chyba za wyjątkiem naszej cerkiewki pułkowej! A szkoda, ciekawa!
— Nigdy nie byłam w cerkwi! — wyrwało się Wisnowskiej. — Jak tam wygląda?
— Bardzo łatwo się przekonać!
Zatrzymał powóz przed otwartym kościołkiem, w którym migało słabe światełko.
— Wysiadamy?
— Ja chętnie! — zawołała aktorka, lubiąca nowe wrażenia. A ty Julo, zostajesz?
— Zaczekam! Nie nęci mnie cerkiew!
Oficer wraz z artystką weszli do świątyni. Panujący wewnątrz świątyni chłód, półmrok i grobowa cisza tworzyły nastrój bardzo posępny. Światełko wiszącej przed obrazem lampki rzucało mgliste promienie na wewnętrzne kolumny i stojący pośrodku katafalk.
— Chodźmy stąd! — rzekła Wisnowska, przejęta dziwnym jakimś lękiem, lecz Bartenjew ująwszy ją dość silnie pod rękę, poprowadził na środek cerkwi i szybkim ruchem podniósłszy całun do góry, ukazał jej leżące tam zwłoki zmarłego, brodatego mężczyzny z nawpół przywartemi powiekami.
— Patrz! — rzekł — i ja tak będę wyglądał po śmierci...