Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Magja i czary.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Muszę dodać, że jakieś światło poczynało błyskać w mej świadomości. Miałem niezbitą pewność, że ona to, „czarownica“ straszyła mnie w nocy i że ją trafiło ostrze mej broni, gdym ciął w drzwi, raniąc śmiertelnie.
To też, gdy po ukończonym opatrunku, weszliśmy z M. N. do mego domku i gdym mu pokazywał głęboki otwór w drzewie, wyraziłem mu powyższe przypuszczenia.
Nie miałem wtedy pojęcia o naukach tajemnych i o ukrytych siłach natury, supozycje moje były więc ściśle intuicyjne.
— Nie rozumiem nic — M. N. na to — lecz zaszły tu rzeczy straszliwe!
Ponieważ, w gruncie, również nic nie rozumiałem, daliśmy sobie słowo, nie wspominać o tem nikomu i raz jeszcze zaszliśmy do B.
Ta leżała w stanie bezprzytomnym. Poleciwszy dwom dozorującym kobietom, zmieniać okłady z zimnej wody, do chwili przybycia lekarza, powróciliśmy na fermę. Ostatnie wypadki tak zaprzątnęły uwagę mojej rodziny, że o zamierzonych oględzinach domku więcej nie było mowy; my z N. N. nie naprowadzaliśmy rozmowy na ten temat, a gdy ktoś z obecnych wspomniał, iż mieliśmy obejrzeć rozrąbane drzwi, odpowiedziałem, że chodzić nie warto i że uległem, zapewne, halucynacji sennej.
O pierwszej przybył lekarz; wraz z nim i z M. N. udaliśmy się do chorej.
Doktór mógł jedynie stwierdzić, że rana jest śmiertelną i że B, zaledwie godzin parę pozostaje do życia. Na jego pytania, co do pochodzenia rany, wstrzymaliśmy się, jak było ułożone z M. N. od odpowiedzi, nie powiadamiając o naszych przypuszczeniach.