Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Magja i czary.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Sokoła“, ogarnął mną strach; dlatego odruchowo zatrzasnąłem drzwi; lecz skoro z poza nich zabrzmiały skrobania, strach minął i zapaliłem świecę. Nim zabłysło światło — zaległo milczenie.
Wstałem z łóżka, by zwiedzić sąsiedni pokój: wciąż mi się zdawało, że może istotnie, gdzie ukrył się pies; lecz pokój był pusty. Wyszedłem na korytarz, na schody, na parter — wszędzie nic.
Cóż miałem robić. Powróciłem do sypialni, otuliłem kołdrą i zgasiłem świecę.
Zaledwie to uczyniłem, hałas powstał z większą siłą od strony drzwi, które tym razem zamknąłem starannie.. Wyskoczyłem z łóżka, schwyciłem pałasz i rzuciłem do sąsiedniego pokoju. Wchodząc poczułem, jakby opór, zdawało się, że jakiś blask, jakiś cień świetlny zastępuje drogę, cofając w kierunku drugich, prowadzących na korytarz, drzwi. Nie namyślając długo, zadałem straszliwy cios szablą; trafiłem w drzwi. Snop iskier bryznął, gdyby broń napotkała na gwóźdź; pałasz przeciął drzewo głęboko i utkwił, że z trudem musiałem dobywać. Pośpieszyłem po światło i zbronią w ręku obejrzałem dokładniej drzwi. Nigdzie nie było śladu ćwieka, ni też szabla, przecinając deskę nie natrafiła na żelazo. Raz jeszcze obszedłem dom dookoła — lecz nic anormalnego nie dawało się zauważyć.
Gdym wrócił do sypialni — biła północ.
Nie rozumiałem tego, co zaszło; nerwy moje tylko uspokoiły się znacznie: głos wewnętrzny mówił, że zrobiłem coś, co musiałem zrobić. Machinalnie gładziłem rękojeść broni i położyłem pod kołdrę, kładąc do łóżka.
Zasnąłem, bez dalszych przeszkód, budząc się, mniej więcej, koło ósmej rano.