Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Magja i czary.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pospieszyłem do P. Nic niezwykłego przez czas nieobecności nie zaszło.
Że pokoje fermy były zajęte, zamieszkałem w pustym domku, przy którym odbywała się pamiętna scena. O godzinie 11 wiecz. czując znużenie, ze służącą udałem się na miejsce noclegu. Wraz z nami pies. Służąca zasłała łóżko, poukładała bieliznę, poczem odeszła, zabierając psa. Pokój, jaki zajmowałem znajdował się na pierwszem piętrze. Szło się doń przez długi korytarz, na który wychodziły drzwi drugiego pokoju; ten stał pusty, bez mebli; inne wejście łączyło go z sypialną w ten sposób, że drzwi, otwierające się na moją stronę, znajdowały w nogach posłania.
Po odejściu służącej, zamknąłem dół na klucz, poczem udałem się na górę; drzwi sąsiedniego pokoju pozostawiłem, jak były: zlekka uchylone.
Rozebrałem się z munduru, oparłem pałasz o krzesło, zastępujące nocny stolik; położyłem i zdmuchnąłem świecę.
Gdy tylko pozostałem w ciemnościach, usłyszałem hałas, było to wyraźne skrobanie do pierwszego pokoju, wyraźne drapanie pazurami psa, który chce wejść.
Po pierwszym odruchu zdziwienia, pomyślałem, że owczarek, zapewne, pozostał w domu; lecz co było najbardziej zastanawiające, to — że drapanie dochodziło z wewnątrz, nie zewnątrz. Parokrotnie zawołałem go po imieniu „Sokół“ — na co szum tylko się wzmocnił.
Jak wspomniałem, drzwi do sąsiedniej ubikacji pozostały uchylone i opierały się o koniec mego łóżka. Wysunąłem nogę z pod kołdry, pchnąłem je, że zatrzasnęły z hukiem. W tejże chwi rozpoczęło się drapanie w te właśnie drzwi. Przyznaję się, z początku, szczególnie po bezskutecznem wołaniu