Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osioł! — podkreślił z gniewem, wspominając widocznie, zarówno o niezręczności powiernika, wykazanej w czasie mojej przygody, jakoteż podczas zakradania się do zamku. — Rzetelny głupiec!... Dostanie on zato odemnie... to jest... chciałem powiedzieć dostał już porządne napomnienie...
— Bo mu się nie udało sygnetu odebrać?
Fouché zmięszany zmilkł, wnet jednak znów począł, ale zgoła już innym tonem.
— Poruczniku! Nie mówmy o tem, co było! Obaj jesteśmy sługami cesarza i znaleźliśmy się w rękach jego wrogów! Radźmy, jak się wydostać z matni!
— Ot, tak to lubię, ekscelencjo! — zawołałem, ujęty jego słowy, rozumiejąc zresztą, iż z konieczności być musimy sprzymierzeńcami.
— Proszę więc mi wszystko od początku opowiedzieć. Ręczę słowem ministra ...iż najlżejsza przykrość waćpana nie spotka... Gdy odzyskamy listy, będę milczał, jak grób i dowieziesz je, poruczniku... wedle przeznaczenia... Zupełna szczerość jest mi w tej sprawie tem potrzebniejszą, iż łacniej cel zasadzki rozeznam, bo z wielu względów jest ona dla mnie niewytłomaczona...
Miał słuszność, żądając relacji o mym pobycie w tajemniczem zamczysku. Choć ręczył słowem za dyskrecję, wahałem się jeszcze, bo zawszeć to był minister policji i różnie on mógł mieć na myśli...
Zauważył moje wahanie.
— Przysięgam, iż w tem, co powiedziałem, nie kryje się żaden podstęp! Od tej chwili jesteśmy przyjaciółmi... a mieć Fouché za przyjaciela, też coś u cesarza znaczy!...
Przekonał mnie. Jąłem mu szczegółowo wykładać, jakem przybył do Blois i był serdecznie przyjęty przez starego Jakóba, jakem później po-

87