Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowił zanocować, obawiając się w ciemnościach napaści. O winie teżem mu wspomniał, nieco jeno skróciwszy pewne szczegóły... hm... ze zrozumiałych względów. Później o tem, jakem się ocknął związany, jął wołać, ujrzał piękną niewiastę, zwaną panną Simoną i jak usiłowała ona przed Fronsac’iem mnie obronić. Nakoniec, powtórzyłem mu moją z margrabią rozmowę..
— Widzi więc ekscelencja — kończyłem opowieść — żem, mimo pewnych żalów, zawsze był mu przychylny... Wszak usiłowałem ostrzec wołaniem, gdyście wstępowali do pokoju, com przyznaję, więcej czynił z obowiązku dla cesarza, niżli dla ekscelencji osobiście... Gdybym nie krzyknął, zapewne nie leżałbym tu związany i obity, bo więcej oni polowali na was, mnie jeno nazywając pionkiem...
— Słyszałem okrzyk, lecz było zbyt późno... Za szczerą relację wdzięczny jestem, wiele poczyna mi się rozwidniać w głowie...
Fouché przez chwilę w milczeniu rozmyślał, poczem jął mruczeć bezskładnie:
— Bardzo brzydka sprawa... niebezpieczna... Fronsac... wiem... przypominam sobie... Czyżby ośmielili się... Aż mi się gorąco robi... O łotry... Powinienem był przewidzieć... Te listy, głupie listy zmaniły...
Urwał, nadsłuchując.
W drzwiach rozległ się skrzyp zardzwiałego klucza i na progu pojawił się Jakób.
Przez dłuższy czas musiał snać podsłuchiwać naszą rozmową, bo śmiał się złośliwie.
— Niech się pan, panie ministrze — skłonił się z przesadnym szacunkiem — tak o listy nie turbuje! Listów nigdy nie było, była tylko przynęta!

88