Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chem, patrząc na ich rozsierdzone miny — jak sobie nawet chcecie, czy obaj razem, czy oddzielnie, z osobna. Ot! tak tylko zaznaczę, że jak obaj razem, to wyglądać będzie nie na pojedynek, a na napad zbójecki... No, en awant, zaczynajcie...
— Nie jesteśmy bandytami a oficerami — rzekł drugi huzar, chowając pałasz do pochwy — towarzysz został obrażony przez waści, słusznie mu się satysfakcja należy... Co do mnie... później zobaczymy... Nie chwal się tak, młokosie...
Zadźwięczały ostrza naszych szabel. Huzar napadł na mnie z niebywałym impetem, lecz wnet po paru złożeniach poznałem, iż z wcale mizernym mam do czynienia przeciwnikiem. To też, nie zamierzając przedłużać zabawy, puściłem tego młynka, co to mój ojciec, gracz w szable nad gracze, jeszcze za młodu mnie wyuczył a wytrąciwszy francuzowi broń z ręki, że z hałasem upadła w róg pokoju, odezwałem się spokojnie.
— Dość?
Obaj milczeli. Jeno rozbrojony mój przeciwnik gryzł wąsy ze złością.
— A może acan ma ochotę stanąć, drugi mości zabijako?
— Nie widzę powodu, abyśmy mieli się rąbać — rzekł tamten, snać rozważniejszy. Mój kolega postąpił nieco gorąco, za co dostał naukę...
— Skoro tak, żegnam... A na i przyszłość, pamiętajcie... polakom w drogę nie wchodzić!
Rzuciłem złotą monetę szynkareczce, która głośno lamentując, przyglądała się naszej utarczce i szybko wyskoczyłem z izby. Ku mojemu zdumieniu, nieznajoma siedziała w karocy i z niej obserwowała całą scenę.
— Pani jeszcze tu?

12