Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I w moich żyłach płynie rycerska krew — posłyszałem odpowiedź — siły nie miałam odjechać, aby się przódy nie dowiedzieć, co się stało z moim obrońcą...
— Doprawdy?..
— I mu podziękować...
Mała, wypieszczona, woniejąca rączka, wysunęła się z okna karocy i sama jakoś przylgnęła do moich warg. Chwilę stałem oszołomiony, nie wiedząc co gadać, ani nie śmiąc nawet oczu podnieść, bo to żołnierzowi łacniej się rąbać, niźli z niewiastą dyskurs wieść. Wreszcie rozumiejąc, że cośkolwiek należy powiedzieć, jąłem mruczeć:
— Bo... bo... tedy... madame...
— Chciał porucznik, suponuję — rzekła, z lekkim śmiechem w głosie — zapewnić mnie o swej gotowości do dalszej opieki...
— Tak...
— Owszem, chętnie przyjmuję, panie kawalerze. Więcej dodam, rada z niej będę, bo osłonić mnie może od nowej napaści. Nie wiele czasu zajmie... do Paryża niedaleko...
Ruszyliśmy.
Dama jechała w karecie, ja cwałowałem na moim gniadoszu obok. Teraz ośmiełony, starałem się ją lepiej zaobserwować. Twarzy rozeznać nie mogłem, gdyż wciąż przesłaniał ją ten przeklęty woal, sądząc z głosu jednak musiała być młodą. Domyślałem się również, niewiedzieć czemu, że musi być piękną, wszak tak cudną do pocałunku wyciągnęła rączkę.
Lecz kim mogła być ona? Aktorką? Damą z wielkiego świata, oczekującą na amanta? Karoca, jak zauważyłem, nie nosiła żadnej cyfry, ani herbu, woźnica nie był ubrany w liberję, znamionującą świetny ród, lub dostatek.

13