Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w podobnej oberży bywać nie mogą... Karetą, ślicznotko, nam nie zaimponujesz! A parę mile spędzonych chwil w kompanji oficerów, despektu nie przyniesie! Pocóż tyle certacji!...
— Błazen!
— Wymyślać poczynasz! O, to nie tylko nie przepuszczę, ale welon, co zasłania piękne wdzięki, wnet uchylę...
Podniósł ręką, jakby pragnąc spełnić swą groźbę. Nieznajoma cofnęła się o krok i rzuciwszy wzrokiem w moją stronę, zawołała:
— Czyż doprawdy nikt z noszących mundur, nie stanie w obronie napastowanej białogłowy!
I bez tego wykrzykniku, miałem ochotę w całą historję się wdać. Raz, że chciałem huzarkowi udzielić nauki za śmiechy z najpierwszego pułku szwoleżerów gwardji, po drugie, żem zawsze stawał w obronie kobiety.
Zagrała tedy we mnie krew a zbliżywszy się do natręta zapytałem, niby to pozornie spokojnie:
— Hola! Kochasiu! A odkąd to huzarowie Bercheny‘ego wprowadzili zwyczaje zbójeckie?
— A tobie, gołowąsie, co do tego?
— To mi do tego — rzekłem — iż nie lubię, gdy byle kto mi staje na drodze!
Tu ująwszy wąsala pod ramię, ponieważ natura sił mi nie poskąpiła, pchnąłem go tak, iż potoczył się o parę kroków i upadł na ławę.
— Droga wolna, madame... — zwróciłem się z ukłonem do nieznajomej... — proszę iść...
Lecz przeciwnik mój, powstawszy z miejsca, wyciągał już pałasz.
— Powiadasz wolna? — krzyknął — Zobaczymy, jak dla kogo, bo ty na sucho nie ujdziesz...
Towarzysz jego również obnażył broń.
— Chętnie wam stanę — odparłem z uśmie-

11