Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykrzywioną szatańskim grymasem nienawiści i zemsty, kiedy stojąc przy kominku, rozżarzał żelazo, aby...
Przystanąłem...
Na ulicę de la Vieille Lanterne odległość znaczna! Ani marzenia, by rychło się tam dostać, bo o tej późnej porze żadnego pojazdu nie wynajmę... Ha! trudno! Pieszo iść wypadnie, może pół godziny, może więcej, lecz pójść tam pcha siła jakowaś, pójść, by sprawdzić, czy nie błąka się dokoła samotnego domku zbrodniarz, czy nagłą napaścią zmącony nie zostanie sen Simony...
Ruszyłem...
Echem jeno, rozbrzmiewało śród pustych ulic, brzęczenie moich ostróg a od czasu do czasu napotkane policyjne, czy wojskowe ront’y, spostrzegłszy mój mundur, wymijały, nie zwracając na mnie uwagi.
Czyż niepokoiłem się słusznie?
Dlaczegom przypuszczał, iż Jakób, mścić się zechce i że za cel swej zemsty wybierze pannę Simonę. Wszak, znalazłszy się na wolności, winien on był raczej starać się ukryć bezpiecznie, miast dając folgę swym nienawiściom, narazić się na pochwycenie ponowne. Rozumowo udzielić sobie na pytanie to nie mogłem odpowiedzi, lecz głos wewnętrzny mówił... twierdził, iż niebezpieczeństwo jest bliskie tak samo niepochwytnie a stanowczo, jak wówczas, kiedy będąc z rekonesansem wysłany w okolice Tudeli, a jadąc bezpiecznie, nagle obróciłem się, ostrzeżony takim to głosem, aby ujrzeć hiszpańskiego gerylasa, zaczajonego za drzewem i gotującego się do napaści...
Wreszcie, jeśli nawet przeczucia okażą się zwodne, prócz dalekiego spaceru, inny „malheur”

149