Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie stanie, natomiast powróciwszy do koszar, równie podniecony, nie spałbym noc całą...
Lecz czemu tyle niepokoiłem się o Simonę?... Byłaż to wdzięczność jeno dla wybawicielki z opresji, czy coś więcej?... Tfu, do licha, nawet nie chciało się tego słowa wymówić!... Czemu ramiona moje, wyciągnięte ku księżnej, nagle opadły na przypomnienie o dziwnie smutnej twarzyczce, spozierającej, rzekłbyś z wyrzutem? Czemuż prześladowała mnie ta twarzyczka i azali słusznem było ostatnie zapytanie Pauliny... czyżbyś zakochał się w Simonie?...
Tak idąc, po raz pierwszy — pragnąłem uświadomić sobie własne afekty.
Kochałem Simonę?
Jeślić miałem być szczery, ale to zupełnie szczery, niby z kapelanem na spowiedzi, odrzecbym musiał... prosto po żołniersku... Tak!...
Coż owoż innego być mogło, jak nie kochanie, ta myśl jedyna, wciąż skierowana w stronę osoby panny de Fronsac, uczucie owo pozbawione zmysłowej doprawy, uczucie złożone z tkliwości i czci!... Jeślim pędził teraz w stronę ulicy de la Vieille Lanterne, azaliż nie w tej samej mierze targał mojem sercem niepokój, co chęć choć zdala ujrzenia okienka, poza którem spoczywa uśpiona, ujrzenia choć zdala domu, w którym...
Z coraz większym podziwem stwierdzałem, iż byłem zakochany... i to zakochany... et, co tu gadać, do stu par bomb i kartaczy!
Teraz dopiero pojmowałem...
Nie obawa przed zmiennością uczuć Pauliny, powstrzymała niemal już wyciągnięte moje ramiona, nie obawa przed kaprysami pięknej damy, kazała mi odegrać rolę cnotliwego Józefa. Żaden z nas, szwoleżerów, nigdy zbytnio nie medytował

150