Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szowa, lecz zniszczona a liczne dziury stanowiły, rzekłbyś naturalne okienka.
Poczciwa, nie drgnęła nawet, gdym się tak zakradał. To też zajrzawszy przez jeden z otworów, przekonałem się z radością iż nic bandytów nie ostrzegło o mej obecności. Zresztą, zajęci swą katowską pracą, przypuszczać nawet nie mogli, że jedna z ofiar wślizgnęła się im, dzięki niespodzianej, niezwykłej pomocy.
— Daję ci, policyjny psie, do namysłu trzy minuty! — grzmiał głos de Fronsac‘a — później...
Tak, teraz widziałem doskonale.
Pośrodku pokoju, na wielkim stole, związany, blady, z zaciśniętemi wargami, leżał Fouché, dręczony przez oprawców. Koło niego stał Fronsac, opodal zaś przy kominku, coś majstrował Jakób... A dalej, dalej leżała, pokrwawiona, napuchła, bezkształtna masa... żem się aż wzdrygnął... Brr... nie straszny widok ani trupa, ani śmierci żołnierzowi, lecz...
— Biedny Dubois — szepnąłem, darowywując mu stare urazy — biedny.. Zwierzęta! Pasy by z was drzeć....
Odruchowo zacisnąłem pięście...
— Powtarzam — mówił de Fronsac — jesteśmy gotowi na wszystko! Jeśli natychmiast nie podpiszesz przepustki, dającej dostęp do cesarza..
Milczenie.
— Milczysz? Wynajdziemy sposoby, aby rozwiązać język! Zresztą, jeśli nawet nie podpiszesz, znalezione przy tobie blankiety, dla przedostania się do pałacu w Saint Cloud, wystarczą...
Drgnąłem.
— Kłamstwo! — zawołał Fouché, otwierając oczy — kłamstwo! Sami wiecie, iż owe blankiety nic bez mego podpisu nie znaczą! Podpisać zaś,

101