Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Istotnie, wszystko szło znakomicie. Kuzunow był taki ożywiony i rozmowny, że Marlicz nie mógł wyjść z podziwu, pamiętając go stale, jako sztywnego i ce dzącego słówka zwierzchnika. Sypał żartami, zama wiał najwyszukańsze potrawy, a gdy zgodnie z zapo wiedzią złocisty szampan zaperlił się w kieliszkach, wymówił serdecznie do niego:
— Sam pan rozumie, że dzisiejsza kolacja jest naszą cichą ucztą zaręczynową!
— Wobec tego — zawołał Marlicz, którego opu ściło całkowicie początkowe zażenowanie — pozwolę sobie wznieść zdrowie pana dyrektora i jego pięknej narzeczonej! — Tu uniósł się nieco z miejsca.
Kuzunow podziękował mu skinieniem głowy, a Tamara uśmiechem. Trącili się kieliszkami.
— Tak! — rzekł dyrektor po chwili. — Dzisiej szy wieczór będzie należał do najpiękniejszych w mo im życiu i tych, którzy w nim wzięli udział będę sta le poczytywał za moich przyjaciół!
Była to wyraźna aluzja do Marlicza.
— Sądziłam, że sprowadzisz jakiegoś nudziarza, — dodała Tamara, znakomicie grając komedię — tymczasem pan Marlicz jest bardzo miły!
Marlicz pochylił głowę, a pod wpływem drugiego kielicha szampana, znikały resztki skrupułów. Nie zastanawiał się już nad tym, że popełnia podłość. Przeciwnie, przed jego podnieconą wyobraźnią poczy nały się rysować zawrotne horyzonty. Przy pomocy Tamary będzie awansował niezwykle szybko, stanie się prawą ręką, kto wie, może zastępcą Kuzunowa, fi nansowego potentata. Ileż korzystnych zmian za szło w ciągu tych kilku dni od czasu, gdy on, mały urzędnik — defraudant pragnął sobie odebrać życie. A