Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domość o Dranglu. — Ale, czego nie zrobiłabym dla ciebie, Janie...
— Przed dziewiątą przyjadę do ciebie samochodem... Ale, zapomniałem powiedzieć...
— Co takiego?
— Taki byłem ucieszony, kiedy powrócił mój u rzędnik, z tą wiadomością, że i jego zaprosiłem. Chyba nie zrobi ci to przykrości...
— Pewnie jakaś nudna figura? — wzgardliwie za brzmiał głos Tamary.
— Przeciwnie! Młody, przystojny, bardzo dobrze ułożony. Nazywa się Marlicz.
— Ach, niech będzie... ten Paslicz — czy jak tam się nazywa...
Marlicz, punktualnie o dziesiątej znalazł się w re stauracji „Europejskiej“. Kuzunowa jeszcze nie było. Wnet jednak zbliżył się do niego zarządzający, a do wiedziawszy się na kogo czeka, oznajmił, że pan dy rektor zamówił stolik telefonicznie i prosił, aby panu Marliczowi powiedzieć, że wraz z panią przybędzie lada chwila.
Wobec tego oświadczenia, zajął miejsce przy wskazanym stoliku i zapalił papierosa. Czuł się tro chę zdenerwowany. Czy potrafi zachować należyte po zory obojętności, gdy Tamara się zjawi.
Gdy tak siedział zamyślony, zaciągając się dymem, raptem czyjaś dłoń z tyłu opadła poufale na jego ramię.
Obejrzał się. Za nim stał „Kotusik“, który zgod nie ze swoją zapowiedzią również powrócił do Warszawy i widocznie mieszkał w „Europie“.
— A... pan? — wymówił bez zbytniego zapału, chcąc się jaknajprędzej pozbyć nudziarza.
— Cóż się tak dziwisz? — Mongajłło potrząsał